Od 12 do 21 listopada bieżącego roku w ramach projektu Erasmus+ byliśmy z wizytą we Włoszech. Nasz wyjazd można uznać za wyjątkowo udany, ponieważ ponadprogramowo zwiedziliśmy jedne z największych atrakcji turystycznych Włoch.
Wszystko zaczęło się w chłodny piątkowy wieczór, kiedy wyruszyliśmy z Krakowa zaopatrzeni w zapas zupek chińskich, który wystarczyłby na co najmniej miesiąc. Przejeżdżając przez Czechy zgarnęliśmy naszych południowych sąsiadów i w takim poszerzonym składzie wyruszyliśmy w podróż życia.
Pierwszym przystankiem na Półwyspie Apenińskim była Republika San Marino, gdzie – oprócz podziwiania pięknych widoków – zaczęliśmy się wreszcie lepiej poznawać i nawiązywać pierwsze przyjaźnie. Minął jeden dzień, zniknęło około 10 zupek chińskich, a my po nocy spędzonej na campingu pod Rzymem byliśmy gotowi do zwiedzania pięknej stolicy Włoch. Do centrum dostaliśmy się metrem. Pierwszym obiektem, który zobaczyliśmy, było Coloseum. Przez kolejne kilka godzin odwiedziliśmy wszystkie wielkie atrakcje takie, jak chociażby: Forum Romanum, Fontannę di Trevi czy Panteon. Po tym przyszedł czas na pierwszy prawdziwy włoski posiłek, których przez kolejny tydzień nie brakowało. Po wyjeździe z Rzymu następnym przystankiem była Capua pod Neapolem, gdzie czekali już Węgrzy, którzy wybrali podróż samolotem. Po przyjeździe, wycieńczeni i pozbawieni z sił od razu poszliśmy spać, żeby naładować akumulatory na okres właściwej wymiany, który miał się dopiero zacząć.
Dzień 1: Po zjedzeniu typowego włoskiego śniadania, złożonego z kanapki, kawy i croissanta -zwanego potocznie przez uczniów „kłaksonem”- wszyscy zostaliśmy przywitani przez Włochów, którzy zabrali nas do swojej szkoły, gdzie miała miejsce inauguracja wymiany. Po paru zabawach mających na celu przełamanie pierwszych lodów nadszedł czas na obiad i zwiedzanie Capui. Wszyscy się wymieszali i siedli przy jednym długim stole, gdzie podczas czekania na zamówioną pizzę kwitło życie towarzyskie, a młodzież miała okazję się lepiej poznać. Pizza, którą dostaliśmy, różniła się znacząco od każdej, którą dostalibyśmy w Polsce. Była to bowiem Pizza Neapolitańska, która dla Włochów jest niczym święty Graal, a żadna inna nie może być nazywana prawdziwą pizzą. Jeden z naszych uczniów zdołał zdobyć szacunek Włochów, zjadając prawie 4 pizze, po czym jeden z nich podsumował to słowami: „przez 18 lat jedzenia pizzy moim rekordem są tylko dwie”.
Dzień 2: Pompeje. Drugiego dnia przyszedł czas na podróż w przeszłość. Uczestnicy wymiany przenieśli się około 2 tysiące lat wstecz do starożytnego miasta Pompeje, które dotknęła katastrofa po wybuchu Wezuwiusza. Podczas zwiedzania miasta zobaczyliśmy warunki życia dawnych mieszkańców. To właśnie odlewy figur umierających pod lawą zrobiły na nas największe wrażenie. Po Pompejach przyszedł czas na drugie, tym razem nieco mniejsze miasto – Herkulanum. Miasto to również dotknął wybuch wulkanu, lecz zachowało się ono w o wiele lepszym stopniu. Świadczą o tym takie szczegóły, jak chociażby autentyczny kolor ścian, antyczne figury czy szkielety chowających się mieszkańców.
Dzień 3: Po obfitym, iście włoskim śniadaniu, wyjechaliśmy do miasta Caserta, w którym znajduje się wielki pałac królewski z równie rozległymi ogrodami. Po 48 godzinach spędzonych pośród Włochów i kolejnych pizzach zaczął nam się powoli udzielać włoski temperament. Przejawiało się to chociażby sporadycznym klaskaniem z błahych powodów lub wyrazistą gestykulacją. Wieczorem tego dnia cała grupa pojechała do starej Capui (Santa Maria Capua Vetere) na kolację, podczas której miała miejsce dalsza integracja.
Dzień 4: Neapol – miasto pizzy i skuterów. Czwartego dnia przyszedł czas na stolicę Kampanii, czyli regionu, w którym leży Capua. Już na samym początku pobytu w tej metropolii rzucił się nam w oczy tłok, jaki panuje w tym mieście. Jest to bowiem pierwsze co do gęstości zaludnienia miasto w Europie. Po zwiedzeniu głównych zabytków i zjedzeniu kolejnej pizzy mogliśmy podziwiać niezwykle malowniczy krajobraz zatoki i Wezuwiusza w oddali zestawionego z zachodem słońca.
Dzień 5: Ostatni dzień właściwej wymiany rozpoczął się dosyć leniwie, ponieważ pobudka była przewidziana na nieco późniejszą godzinę niż w inne dni. Po typowym śniadaniu mogliśmy spędzić ze sobą czas, grając w różnorakie gry takie, jak chociażby piłka nożna, siatkówka lub tenis stołowy. Po wycieńczających aktywnościach fizycznych nadszedł czas na ewaluację, podczas której mogliśmy wyrazić swoją opinię na temat poszczególnych części wymiany. Po skończonych zajęciach w szkole wszyscy poszli zjeść obiad na dużą salę, gdzie dodatkowo odbyło się coś w rodzaju dyskoteki. Na koniec dnia piątego gospodarze zaprosili nas na ostatnią wieczerzę, podczas której wszyscy serdecznie się pożegnaliśmy.
Po pięciu intensywnych dniach w Capui ruszyliśmy w drogę powrotną, która ze wszystkimi atrakcjami przypominała po części tułaczkę Odyseusza. Mimo braku obecności Włochów i Węgrów – byli oni z polską i czeską grupą duchem – wielu z nas cały czas utrzymywało kontakt przez Internet. Kolejnym przystankiem była Florencja, w której zobaczyliśmy rzeźbę Dawida, która jest niewątpliwie ikoną tego miasta. Po ostatnim noclegu na terenie Italii udaliśmy się zwiedzić Wenecję, gdzie mogliśmy podziwiać jej nietuzinkową architekturę – domy budowane na wodzie. Mogliśmy się poczuć, jakbyśmy byli w filmie, ponieważ jest to często pojawiająca się lokacja w kinematografii. Po zobaczeniu największych zabytków takich, jak Rialto i Pałac Dożów, przyszedł czas na powrót do autokaru, który miał jechać prosto do Krakowa. Droga z Placu świętego Marka na parking pod miastem również była co najmniej niecodzienna. Pokonaliśmy ją tramwajem wodnym, przy okazji dalej podziwiając to piękne miasto na wodzie.
Cały wyjazd można śmiało opisać kilkoma słowami – rozwój, podróż życia i jeszcze raz rozwój. My – uczestnicy tej przedłużonej wymiany – bardzo się ze sobą zżyliśmy zarówno w swoich grupach narodowych, jak i między różnymi narodowościami. Podszlifowaliśmy swoje umiejętności językowe – zarówno w języku angielskim jak i włoskim. Zaliczyliśmy też niebagatelny wzrost pewności siebie. Świadomość tego, że człowiek wie dużo i jest w stanie sobie poradzić, posługując się językiem inny niż ojczysty, po prostu buduje. Podsumowując, każdy uczestnik uważał, że wyjazd mógłby trwać znacznie dłużej. Serio.
Erasmusowicze
Więcej zdjęć z wyjazdu znajdziesz TUTAJ